puzzle

Mam przed sobą 2000 puzzli. Układam je od maja, a właściwie poukładowuje z doskoku -- zazwyczaj wtedy, gdy próbuję liczyć to, ile zostałoby mi na jedzenie po wynajęciu kawalerki w cenie standardowej. Niezależnie od tego jak liczę, wychodzi, że musiałabym jeść jakże drogocenny w tej hipotetycznej kawalerce tynk. Z dwojga złego wolę zastanawiać się nad tym, ile puzzli zjadł już lokalny pies i jak bardzo trafi mnie szlag, gdy już ułożę prawie wszystko i okaże się, że brakuje, do jasnej Anielki, tylko cholernego czubka nosa pani z obrazka. Niestety to nie jedyne problemy, które generuje układanie puzzli.

1) Dziwnym nie jest, że zacząć należy od odsiania boczków. Ale co wtedy, gdy znajdzie się w pudełku jeden nieodsiany boczek? Odsiewam znów. Kolejny znaleziony boczek. Znów odsiewam. Boczek. Odsiewam. B. O. Szaleństwo, rwanie włosów z głowy, piorun z niebios, zgon. Puzzle nieułożone. Kurtyna.

2) Powiedzmy, że przeszłam etap 1. Co dalej? Sortować po kolorze? Na jednym puzzlu jest ich dużo. Po kształcie? Zbyt obszerna kategoria -- jak tam znaleźć cokolwiek? Według zasady "o-może-to-będzie-w-tej-części-obrazka-hope-so"? Przy zafiksowaniu się, że TO NIEBIESKIE TO NA PEWNO KWIATEK!!!!!1111 -- szaleństwo, rwanie włosów z głowy, piorun z niebios, zgon. Puzzle nieułożone. Kurtyna.

3) Powiedzmy, że przeżyłam dwa pierwsze etapy. W puzzlowym szale zaczynam układać jakieś złożone z dwóch--trzech elementów kawałki na boku. Zapada noc. Robi się duszno. Wypadałoby schować cały majdan, ale te kawałki cały czas leżą luzem. Przenoszę. Rozpadają się. Układam od nowa. Tak trzydzieści razy. Chowam puzzle, wracam do nich po miesiącu, nie pamiętam, gdzie te głupie luźne kawałki powinny być, zaczynam je do siebie dopasowywać, nie łączą się, w desperacji próbuję je wcisnąć gdziekolwiek, byle się ich pozbyć. Szaleństwo, rwanie włosów etc. Kurtyna.

Adaś Miauczyński powiedział:

Towarzyszu podróży, zbudowałeś byt swój zasklepiając, jak termit, wyloty ku światłu i zwinąłeś się w kłębek w kokonie nawyków, w dławiącym rytuale codziennego życia. I choć przyprawia cię on co dzień o szaleństwo, mozolnie wzniosłeś szaniec z tego rytuału przeciw wichrom, przypływom, gwiazdom i uczuciu. Dość trudu cię kosztuje, by co dnia zapomnieć swej kondycji człowieka. Teraz glina, z której zostałeś utworzony wyschła i stwardniała. Nikt już się nie dobudzi w tobie astronoma, muzyka, altruisty, poety, człowieka, którzy zamieszkiwali może ciebie kiedyś.


Jakieś pytania?

PS. I tak mnie układanie uspokaja ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz